Kryminały Mary Higgins Clark kilka lat temu mnie oczarowały. Swoją przygodę z
jej powieściami zaczęłam jeszcze w gimnazjum, a po pierwszym połknęłam
pozostałe z bibliotecznej półki. W liceum fascynacja trwała i do tej pory
pamiętam jak zaczytywałam się po nocy w Córeczce
tatusia. A potem mój zapał trochę ustał i niemal o Clark zapomniałam, aż do niedawna. Bardzo się ucieszyłam że w moje
rączki trafiła najnowsza powieści autorki. Zaczęłam czytać z wielkim zapałem i…?
Glady Harper jest cenioną i bardzo drogą
projektantką wnętrz, która urządza domy największych bogaczy Ameryki. Do jej klientów
należało także małżeństwo Bennettów, którzy byli bardzo szanowani, do czasu aż
firma Parkera zbankrutowała, oszczędności milionów ludzi przepadły, a właściciel
firmy zniknął z powierzchni ziemi, a jego ciała nigdy nie odnaleziono. Glady
przyjmuje nowe zlecenie – ma urządzić małe mieszkanko wdowy po Parkerze. Razem
ze swoją współpracownicą, Lane Harmon, pojawia się w domu pani Bennett i
poznaje jej syna – Erica, którym jest oczarowana i wkrótce zaczyna się z nim
spakować. Co więcej – pomimo oskarżeń, które wciąż pojawiają się gazetach od
pięciu lat, jest przekonana o tym że syn Parkera nie miał nic wspólnego ze
zniknięciem pieniędzy. Lane nie wie jednak że jej i jej córce grozi ogromne niebezpieczeństwo.
Miałam wielkie nadzieje. I wielkie
wymagania. Chciałam znowu zaczytać się po nocy z wypiekami na twarzy w książce Higgins Clark. I nie wiem – czy mój
gust czytelniczy trochę się już wyrobił, albo autorka wydawała słabszą powieść,
która nie przypadła mi do gustu.
Przez trzy czwarte powieści nie mogłam
się w tę historię wciągnąć. Chociaż bardzo się starałam, to po przeczytaniu
kilku rozdziałów odkładałam telefon na bok, aby wrócić do niego za kilka dni.
Ta lektura strasznie mi się rozciągnęła w czasie. Wiem, że autorka chciała
zbudować odpowiednie napięcie, ale mam wrażenie że nagle odkryła trochę za dużo
kart, w wyniku czego ta historia nie miała w sobie tego elementu zaskoczenia, a
przynajmniej tak było przez większość powieści. Nie poczułam żadnej więzi z główną
bohaterką, ani z żadną pozostałych postaci, które przewijają się przez kart tej
powieści. Wydawały mi się płaskie i papierowe, jakby autorka prawie o nich
zapomniała, pobieżnie nakreśliła charaktery i ich historię, po czym bardziej
skupiła się na intrydze kryminalnej.
Jednak pojawia się też i małe zaskoczenie,
taki plus, który podniósł ocenę tej książki w moich oczach. Co takiego,
zapytacie? A mianowicie – zakończenie, które bardzo mnie zaintrygowało i
zaskoczyło, czego wcale się nie spodziewałam, bo prawdę mówiąc, spaliłam je już
na straty. Ostatnie rozdziały były najbardziej wciągające i najbardziej
intrygujące. I chociaż autorka ujawniła smaczki, które pomogły przewidzieć
zakończenie, to bardzo mi się podobało i poczułam to, co kiedyś, podczas
czytania poprzednich książek Mary
Higgins Clark.
Podobało mi się również to że w Melodia dalej brzmi nie mamy policjantów
czy agentów, którzy grają główne skrzypce – to zwykli ludzie znajdują się w
centralnym punkcie wydarzeń, a władze znajdują się gdzieś z tyłu, odsunięci.
Melodia dalej brzmi Mary Higgins Clark to książka po której wiele się spodziewałam, ale
niestety, ta powieść nie spełniła moich oczekiwań, a nawet je zawiodła.
Za egzemplarz dziękuje Wydawnictwu Prószyński i Spółka!