Atlantyda. Każdy zna historię o zatopionym mieście, a wiele
osób wciąż w nią wierzy i marzy o tym, że ktoś kiedyś (może nawet oni) odkryją ruiny
na dnie oceanu. Bochociaż zaginione miasto było już szukane, to przecież to, co
skrywa się pod wodą jest prawie nieznane. Jednak nie wiadomo czy istniała
naprawdę, czy to tylko wymysł pisarza, który pierwszy o niej wspomniał. Kraków-
moje ulubione polskie miasto, do którego zawsze wracam z uśmiechem na ustach. Połączenie
tych dwóch nazw przyciągnęło moją uwagę. W dodatku dużą rolę odgrywa tutaj Nowa
Huta, dzielnica, w której przez jakiś czas mieszkała moja dość bliska rodzina.
Stwierdziłam „czemu nie” i zabrałam się za czytanie. W dodatku jest to debiut
Anny Zając, a lubię poznawać powieści jeszcze nieodkrytych autorów.
Wszystko zaczyna się dobrze. Przez pierwsze pięćdziesiąt
stron czytałam powoli, delikatnie zaciekawiona. Później nawet nie zauważyłam
jak się wciągnęłam w całą historię. Nie mogłam doczekać się by poznać
zakończenie. Później jednak mój zapał spadł.. Czytając, czułam się delikatnie
zniesmaczona. Nad pewnymi fragmentami, autorka powinna sporo popracować bo
zraziły do czytania nie tylko mnie, ale i moją mamę, która zazwyczaj chętnie
sięga po takie książki. Moje czytanie mogłabym porównać do wędrówki pod górę, z
ciekawością, co tam znajdę, chwilę satysfakcji na górze i spadanie w dół, kiedy
to robi się coraz gorzej i gorzej.
Daniel jest architektem zakochanym w Nowej Hucie. Poznajemy
go w momencie, kiedy przeforsowuje projekt, aby Nowa Huta stała sie odrębnym
miastem, a nie tylko dzielnicą Krakowa. Mężczyzna ma firmę, którą prowadzi wraz
ze swoim wspólnikiem, Oskarem. Ma szczęśliwą rodzinę, żonę Darię i perspektywy
na przyszłość. Jednak nagle zaczynają do niego przychodzić listy ze
wskazówkami. Nadawca sugeruje, ze pod Krakowem, a dokładniej Nową Hutą, ukryty
jest skarb. Daniel podąża za wskazówkami. Tymczasem jego wspólnik, który dotąd prowadził
lewe interesy, postanawia zniknąć, wszystkie machlojki zganiając na niewinnego
Daniela. Mężczyzna trafia do więzienia, a dowodów, które by go ułaskawili,
szuka Daria, wraz z jego przyjacielem Pawłem? Czy im się to uda?
Wymęczyła mnie ta książka. Pewne fragmenty czytałam z wielką
irytacją, chociaż wszystko zapowiadało się przyjemnie i i fajnie, chociaż
jakieś minusy mogłabym znaleźć, ale o tym za chwilę. Daniel w więzieniu wraca w
snach do swojego poprzedniego wcielenia, którym był dziewczynką -Apollonia i
towarzyszy jej w wielu momentach dorastania- pierwsza miłość, dziecko,
małżeństwo. Jednak autorka wszystkie słowa i myśli Apolonii wypowiada jako
Daniel. Gdy ta całuje swojego męza Józefa, to czytamy przeżycie Daniela. Autorka pomysł miała dobry i ciekawy, ale
wykonanie mi się nie spodobało, przez ci ostatnie strony czytałam z lekką
konsternacją.
Akcja od początku toczy się szybko, że musiałam wracać do niektórych
fragmentów, aby wszystko sobie w głownie ułożyć. Daniel gania od wskazówki do
wskazówki, jego myśli również się nieuporządkowane i jak dla mnie stanowiło to
mały chaos, jednak można się z nim szybko uporać, czytając książkę z uwagą.
Potem było jeszcze lepiej– powieść zaczęła mnie wciągać, a ja chciałam
rozwikłać zagadkę cóż oznacza ten tytuł, który, musicie przyznać, intryguje.
Pani Anna Zając stworzyła książkę, która mogłaby być
bestsellerem, gdyby chociaż odrobinę więcej na nią popracować. Pomysł jest
dobry. Tytuł- przyciąga. Widać że autorka lubi pisać i i ma wielką wyobraźnię.
Jednak „Atlantyda pod Krakowem” nie
stanie się moją ulubioną książką.
Za książkę dziękuje Wydawnictwu Novaeres!