Po spektakularnym zakończeniu tomu drugiego, na trzeci oczekiwałam jak.. kania dżdżu, jak szklanka wody, jak Feyra Rhysanda. Ale tak szczerze – chociaż to pierwszy kupił moje czytelnicze serducho, drugi mnie zawiódł (ale zakończenie mi to wynagrodziło) to trzeciego się bałam. I jednocześnie bardzo go oczekiwałam. Miałam z jednej strony duże oczekiwania, nadzieję, że autorce uda się naprawić to, co tak pięknie popsuła w drugim tomie. Z drugiej, nauczona doświadczeniem, nie spodziewałam się zbyt wiele. Te dwie sprzeczności tak we mnie zagościły, że tydzień musiał minąć, zanim za Dwór Skrzydeł i Zguby się zabrałam, chociaż przymierzałam się do niego kilkakrotnie. Jego lektura zajęła mi trzy dni, bo czyta się ACOWAR w tempie ekspresowym. I uporałabym się w jeden dzień, gdyby nie jakieś tam obowiązki. Jakie są moje wrażenia? Trochę tego będzie – jeżeli lubicie krótko, zwięźle i na temat to.. ten post nie jest dla was.
Potrzebuje rozmowy o tej książce. Takiej ze spoilerami,
ale nimi was raczyć dzisiaj nie będę. Zacznę od tego, że tym tomem Mass
poprawiła się w moich oczach. Na ośmiuset stronach może wydarzyć się wiele – i
tyle się dzieje. Przerwy są chwilowe, czasami są to nic nie znaczące dialogi,
które miło się czyta, albo chwilowe przerwy w knowaniu. Ale znaczna część
książki to nieustająca akcja. Non stop coś się dzieje, a im bliżej finału tym
napięcie rośnie. Chociaż autorka nie raz i nie dwa zafundowała mi mini zawał
serca, wprowadzając niebezpieczeństwo, dopiero ostatnie kilkadziesiąt stron to
było… coś. Wątpiłam, że cała ta historia może skończyć się dobrze. Nawet
pogodziłam się z tym, że któryś z bohaterów może umrzeć. Więc jeżeli liczycie
na to, że w czasie lektury będzie można choć chwilę odetchnąć, to możecie się
zawieść. Ja sama czasami, w momencie, gdy coś się zaczynało dziać groźnego,
odkładałam powieść na chwilę na bok, aby zaczerpnąć oddech i ponownie zagłębić
się w to, co autorka wymyśliła.
Bohaterowie – o ile mogliście poczuć się przytłoczeni
postaciami, które pojawiły się w poprzednich częściach, to w Dworze Skrzydeł i Furii będzie ich…o
wiele, wiele więcej. Po pierwsze – książęta fae. Tak, nareszcie lepiej będziemy
mogli poznać władających pozostałymi dworami. Dość dużo miejsca dostaną w tej
książce, ale nie wystarczająco. O każdym z nich można by było pisać i pisać,
aby dokładnie przedstawić ich przeszłość, historię, oraz zwyczaje, panujące na
danym dworze. Pomimo, że Mass się
starała, to wszystkiego nie przekazała. Inaczej Dwór Skrzydeł i Zguby nie miałby ponad ośmiuset stron, ale ze dwa
tysiące. A czytanie takiego tomiszcza mogłaby być dość męczące fizycznie. Nadal
uwielbiam Rhysanda, chociaż tym swoim ciągłym „towarzyszko” lekko mnie
irytował. Muszę przyznać, że zabrakło mi tego mrocznego księcia, którego
mogliśmy poznać w pierwszym tomie. Chociaż ten zawadiacki uśmiech nadal
pojawiał się na jego twarzy. I bardzo mi się spodobało, jak Sarah J. Mass rozwinęła postać Tamlina.
Po tym, co zrobiła mu w drugim tomie musiała go jakoś zrehabilitować. I jej się
to udało. Po drugie – będziemy mogli o wiele lepiej obecnych już od dawna
bohaterów. Odsłonią swoje prawdziwe twarze, przeszłość, co wpłynie to, jak
będziemy ich postrzegać podczas lektury. Mi to nie przeszkadzało. I co
najważniejsze – Feyre da się lubić. Serio! W tej części była o wiele mniej
irytująca niż w poprzedniej.
ACOWAR nie byłby sobą gdyby nie miłość i uczucie
wylewające się z jego kart. O tak – Ci, co lubują się w wątkach romantycznych
znajdą ich naprawdę… wiele. Autorka rozpędziła się i czasami można poczuć tym
pewien przesyt, zwłaszcza, jak bohaterowie na co drugiej stronie w jakiś sposób
te uczucia sobie ukazują. I utwierdzam się w przekonaniu, że seria Dworów nie jest dla zbyt młodych czytelników
– sceny erotyczne, wulgarne odzywki z podtekstem to chleb powszedni, stałego
czytelnika już nic nie zdziwi, ale Ci młodsi powinni kilka lat wstrzymać się z
lekturą tej serii autorstwa Sary J.
Mass.
Nie chcę nic zaspoilerować, więc powstrzymuje się przed
zdradzeniem jakiś szczegółów. Ja podczas lektury czułam gniew, zafascynowanie,
strach, rozpacz, wesołość, zdziwienie – wręcz całą gamę emocji. A samo
zakończenie, finałowe akcje, rozgrywki? Gdybym miała słabsze serce, to nie wiem
co ze mną by się stało. Autorka tak zwodziła, tak motała i tak mieszała, że
obawiałam się czy uda się jej wszystko odkręcić i poukładać. Bo łączyć wątki,
dodawać coś nowego, wprowadzać nowe zagadki i tajemnice może każdy, ale żeby to
wszystko rozwiązać i zakończyć w sposób prosty i zrozumiały, to należy być
konsekwentnym. I może coś przegapiłam, bo z takim zaangażowaniem czytałam
ACOWAR, ale dla mnie było wszystko jasne.
Chociaż spodziewałam się, że na tej części autorka
zakończy swoją przygodę z Dworami, to niedawno Sarah J. Mass obwieściła, że w
przyszłym roku, ukaże się kolejny tom. Jestem bardzo zainteresowana, co takiego
wymyśli dla naszych bohaterów nowego autorka. Czy da im, chociaż trochę, pożyć
spokojnie, z daleka od wojny, niebezpieczeństwa, zagrożenia, konfliktów?
Przekonamy się.
Dwór Skrzydeł i
Zguby to bardzo dobra kontynuacja dwóch poprzednich części – Dworu Cierni i Róż oraz Dworu Furii i Mgieł. Jeżeli macie jakieś
obiekcje, przed sięgnięciem po trzeci, i nie ostatni, tom – to śmiało, nie
czekajcie. Autorka zapewni wam dużo rozrywki i dużo emocji. Może uporacie się z
tym tomiszczem szybciej niż ja?
oficjalna recenzja dla portalu Papierowe Motyle.